OSS 049. PSI-chuszka

Zapraszam na kolejny odcinek mojego autorskiego podcastu, którego scenariusz napisało życie: OSS. Okiem Służb Specjalnych. Tym razem w audycji typu Standard opowiadam o tzw. psychotronicznym szpiegostwie ? W tym odcinku usłyszysz o tajnych programach służb specjalnych w zakresie parapsychologii, psychotroniki, a także pseudonauki. I jeszcze o mniej lub bardziej znanych osobach powiązanych zarówno z działalnością szpiegowską, jak i czynnikiem PSI ?

Zero teorii, sama praktyka…

Ostrzeżenie:

Czytasz o tym, co naprawdę wydarzyło się w przeszłości. Wszelkie podobieństwo do aktualnych wydarzeń oraz postaci współczesnych jest całkowicie przypadkowe (i niezamierzone)!

Ponadto w tym odcinku podcastu OSS. Okiem Służb Specjalnych używam słów, które mają jedynie charakter opisowy (poznawczy).
W żadnym wypadku nie traktuj ich jako pojęcia wartościujące (które z natury rzeczy
niosą ze sobą ładunek emocjonalny)!

Miłego słuchania. Lub czytania (transkrypcji) ?

Zaś jeśli jeszcze nie wiesz kim jestem, to przeczytasz o mnie zarówno na Blogu, jak i na LinkedIn.

A TERAZ PO KOLEI…

Albo ściągnij i posłuchaj.

TRANSKRYPCJA

Okiem Służb Specjalnych.

Czyli podcast dla chcących zrozumieć świat mniej lub bardziej tajnych służb.

Zaprasza: Piotr Herman

Szpiegul.pl

Cześć!

PSI-CHUSZKA

To może zacznę od tego, o czym nie będzie. Otóż nie będę mówił o psychuszkach, czyli wykorzystywaniu szpitali psychiatrycznych do rozprawiania się z opozycją i decydentami (nawet, jeśli te sformułowania są na wyrost) w nieistniejącym już państwie, czyli Rosji Radzieckiej. O tym nie będzie. Poruszę jednak tematykę, która co prawda niezbyt mi leży, ale budzi za to zainteresowanie wielu odbiorców podcastu i bloga.

Otrzymałem naprawdę sporo próśb o poruszenie tematyki PSI.

Służby tajne; służby specjalne, same z siebie kojarzą się z tajemnicą. Czynnik psi również jest synonimem tajemnicy.

Czyli dzisiaj będzie o tajemnicach tajemnic…

Tyle, jeśli chodzi o marketing. Bo z praktycznej strony, to z tym czynnikiem psi jest różnie. Więcej w tym sensacji niż sensu.

Bo czymże jest to całe szpiegostwo psychotroniczne?

Wykorzystywanie podsłuchów budzi ciekawość. Najnowszy sprzęt szpiegowski, o którym nie przeczytamy na żadnych oficjalnych łamach – również. Tą samą nutę w człowieku porusza wykorzystanie jasnowidzów, astrologów, a nawet kontaktowanie się z obcymi. Środki psychotropowe umożliwiają to wszystko. Nie tylko zresztą one. Przecież to rewelacyjny sposób maskowania zupełnie innych działań! Czy nie lepiej przekazać dane od jasnowidza niż ujawnić dobrze uplasowane źródło informacji?

Tych historii jest naprawdę sporo. Ja opowiem Ci w tym odcinku tylko kilka dotyczących tego, co możemy zaliczyć do szpiegostwa z czynnikiem psi. Tyle, że opowieści te stoją twardo na gruncie. Z planety Ziemia nie odlecimy.

Zaczynamy!

LEPIEJ CICHO DUMAĆ (CZYLI LSD)

Różne eksperymenty CIA ujrzały już światło dzienne. Ich cechą wspólną były… tortury.

Wiemy już dość sporo na temat tego, jak w latach 1953 – 73 CIA pracowała nad kontrolowaniem ludzkich umysłów. I okazuje się, że eksperymenty prowadzone w ramach programu MKUltra bardzo często nie miały nic wspólnego z nauką, ale z torturami ludzi (mimowolnych uczestników) już wiele.

Teoretycznie celem Projectu MKUltra było zbadanie możliwości kontroli ludzkiego umysłu poprzez zastosowanie najróżniejszych form stymulacji (chemicznej, elektrycznej, mieszanej) oraz perswazji, wpływania na percepcję podprogową (postrzeganie podprogowe) i wielu innych. W toku dochodzeń prowadzonych niezależnie przez dwie komisje: prezydencką i senacką udowodniono, że były one bardzo brutalne, zaś obiektami badań byli nieświadomi tego obywatele Stanów Zjednoczonych oraz Kanady.

Nie był to jedyny przykład poświęcania jednostek w imię większego dobra. Tak przynajmniej tłumaczą to szaleńcy prowadzący kontrowersyjne eksperymenty medyczne. Wystarczy wspomnieć Tuskagee i Gwatemalę, gdzie amerykańscy uczeni zarażali obywateli kiłą, czy przypadek z 2016 roku, kiedy to koncern farmaceutyczny testował na pacjentach z Rumunii środki psychotropowe – bez ich zgody!

Ponieważ odbywało się to w całkowitej tajemnicy i było traktowane w kategoriach „teorii spiskowej„, toteż nie ma co się dziwić, iż do dnia dzisiejszego podejrzewa się służby specjalne o prowadzenie różnorodnych, niejawnych i nielegalnych projektów naukowych i paranaukowych.

CIA poszukiwała m.in. substancji, które powodując chaos myślowy, zdyskredytują jakąś osobę w oczach opinii publicznej, związków powodujących amnezję, czy np. zwiększenie zależności od innej osoby. Poszukiwano również związku, który w niewykrywalnych ilościach obniżyłby np. wydajność pracy dużej liczby osób na danym terenie. W tym celu CIA badało nawet trasy migracji ptaków, by potencjalnie wykorzystać zwierzęta jako roznosicieli psychotycznych związków. Inną stosowaną przez tych „badaczy” techniką było wstrzyknięcie w jedną rękę barbituranu (środek nasenny), a w drugą – po krótkiej chwili (gdy badany już zasypiał) – amfetaminy, w efekcie przesłuchiwany zaczynał tracić kontrolę nad własnymi wypowiedziami, co ponoć niekiedy prowadziło do pozyskania odpowiedzi na zadane pytania.

Badanym podawano duże dawki substancji psychoaktywnych (po to wymyślono np. LSD), poddawano ich elektrowstrząsom, stosowano hipnozę i deprywację sensoryczną. Ta ostatnia polega na zamierzonej redukcji bodźców działających na jeden lub kilka zmysłów. Tak proste rekwizyty, jak opaski na oczy i worki czy nauszniki mogą czasowo pozbawić odpowiednio wzroku lub słuchu, ale bardziej złożone przyrządy powodują czasową utratę zmysłów węchu, dotyku i smaku, odczuwania ciepła i ciążenia.

Krótkotrwała deprywacja sensoryczna może być dla organizmu relaksująca, jednak długotrwała prowadzi do skrajnego niepokoju, halucynacji, natłoku myśli, depresji i zachowań aspołecznych.

I tak badano wpływ izolacji na umysł i perswazję (postrzeganie) w najróżniejszej formie.
Szefem projektu był chemik, nazwany przez publicystów i dziennikarzy „Doktor Śmierć„. A to dlatego, iż Za maską spokojnego badacza oddanego nauce, był on po prostu wielokrotnym zabójcą, do końca wierzącym w słuszność sprawy i że to, co robił było podyktowane wyższym dobrem – ochroną Ameryki. W czasie II Wojny Światowej kimś takim był dr Mengele. Zresztą eksperymentujący na ludziach pseudonaukowcy mogli liczyć na wsparcie instytucji państwowych ówczesnego państwa, a ich pacjentów nazywano „Krankengut„, czyli „chory towar”.

Cóż, zbrodnicze eksperymenty na ludziach prowadzone w niemieckich jak i w japońskich obozach koncentracyjnych były inspiracją dla Gottlieba. A to już ponury żart historii, gdyż był on potomkiem Żydów. No cóż, w końcu w 1938 roku Człowiekiem Roku tygodnika „TIME” został przywódca ówczesnych Niemiec.
Co ciekawe – Project MKUltra był odpowiedzią na używanie technik kontroli umysłów przez ZSRR, a także Chińczyków i Koreę Północną na jeńcach wojennych USA podczas wojny koreańskiej.

Gottlieb zaczął swe eksperymenty na więźniach CIA, ale nie miał najmniejszych oporów, by wypróbowywać swoje psychodeliczne specyfiki na kompletnie tego nieświadomych, przypadkowych ludziach – także i upośledzonych dzieciach. Ba! Eksperymentował na kolegach z pracy, bez ich wiedzy i zgody.

I jeden z takich eksperymentów zakończył się tragedią już w listopadzie 1953 roku. Gottlieb podczas spotkania podał trzem uczestnikom znaczną ilość LSD, które rozpuścił w alkoholu. Jeden z nich, dr Frank Olson pod wpływem mieszaniny alkoholu i LSD wpadł w psychozę, z której już nigdy nie wyszedł. I kilka dni później wyskoczył z okna jednego nowojorskich hoteli. Zginął na miejscu.

Z kolei psychiatra działający w Kanadzie, Donald Cameron (nota bene pierwszy przewodniczący Światowego Towarzystwa Psychiatrycznego) wprowadzał pacjentów w śpiączkę farmakologiczną trwającą miesiącami, poddając ich praniu mózgów. Wiele osób trafiło później pamięć i miało różnorodne zaburzenia (np. utracili zdolność mowy, nie poznawali bliskich i wiele innych). Obiekty do tych badań Cameron wybierał spośród osób, które do niego trafiały nawet z błahymi problemami psychicznymi. A po zabiegach wielu zapomniało, kim byli.

W wyniku paniki wywołanej przez aferę Watergate w 1973 roku, ówczesny dyrektor CIA Richard Helms nakazał zniszczenie wszystkich akt programu MKUltra. I większość dokumentów udało się zniszczyć. Ale powołane później, dwie niezależne komisje śledcze (prezydencka komisja Rockefellera i senacka Churcha) dotarły do 20 tysięcy dokumentów z programu, które ostały się w wyniku przechowywania ich w niewłaściwym archiwum.

A w raporcie Komisji Ustawodawczej amerykańskiego Senatu z dnia 18 września 1975 roku oświadcza się, że wszystkie kraje próbują gromadzić informacje na temat polityków, przeprowadzać badania ekonomiczne i wojskowe w innych państwach oraz tworzyć chaos w niektórych krajach poprzez wspieranie demonstracji. Z pomocą swoich podwójnych agentów rozpowszechniają dezinformacje i rekrutują agentów spośród studentów uczelni.

Agenci z krajów bloku wschodniego obierają na przykład jako cel służby wywiadowcze z krajów zachodnich (jak CIA, DIA, FBI, NSA), służby specjalne i oddziały policji w ważnych miastach USA. Wśród celów (targetów) znajdują się również prywatne agencje detektywistyczne, organizacje uchodźców, dezerterów i emigrantów.

Brzmi znajomo?

Gottlieb zmarł w 1999 roku i nigdy nie postawiono mu żadnych oskarżeń.
Czy to tylko przeszłość? Raczej nie. W końcu amerykańscy lekarze brali udział w torturach osób podejrzanych o terroryzm, aby badać wytrzymałość ludzkiego organizmu na tzw. wzmocnione techniki przesłuchań.

Tak wynika z raportu organizacji Amerykańscy Lekarze dla Praw Człowieka. Eksperymenty te odbywały się m.in. w tajnym więzieniu CIA w Polsce.

Lekarze mieli nie dbać o zdrowie więźniów i zdobywać w ten sposób wiedzę, by rozwijać tzw. wzmocnione techniki przesłuchań. Więźniowie, którzy trafili w ręce CIA byli najczęściej torturowani poprzez tzw. waterboarding, czyli podtapianie, pozbawianie snu oraz słuchanie głośnej muzyki. Czyli deprywację sensoryczną.

A czasami chodzi po prostu o likwidację obiektu, czyli zabicie konkretnego człowieka. Np. przy pomocy substancji trujących. Myślę, że trucizny towarzyszą człowiekowi i polityce (władzy) od zarania ludzkości. A te próbowane były niemal zawsze najpierw na wrogach. A później (albo równolegle) na więźniach. Także w specjalnych radzieckich psychuszkach, gdzie różnica pomiędzy więźniem a pacjentem była żadna.

Aleksander „Sasza” Litwinienko konał powolną, bolesną śmiercią, a brytyjscy lekarze nie byli w stanie mu pomóc. Zabójcy podali byłemu rosyjskiemu funkcjonariuszowi FSB (a wcześniej KGB) śmiertelną dawkę radioaktywnego polonu-210. Pierwiastka odkrytego przez Marię Curie-Skłodowską, która nazwała go na cześć swej nieistniejącej ojczyzny. Litwinienko otrzymał go w filiżance herbaty. Ile ofiar zabrały doświadczenia na ludziach (więźniach i pacjentach), by poznać sposób stosowania tej trucizny?

PSYCHOTRONIKA

Pat Price był komisarzem kalifornijskiej policji, który napisał pięciostronicowy raport, w którym opisał ukryte za podanymi współrzędnymi budynki oraz ich otoczenie. Co więcej, potrafił opisać wnętrza tych budynków wraz ze wszystkimi szczegółami, takimi jak wyposażenie znajdujące się w każdym z pokoi, a nawet odczytał nazwiska pracowników z przymocowanych do biurek tabliczek.

Jedynie ostatnie słowa jego raportu wydawały się być pozbawione sensu: „Kula bilardowa, żółta jedynka, czarna ósemka, dziura„. Okazało się jednak, że są to kryptonimy akt zamkniętych w jednej z szaf.

Price nie wiedział, że opisał supertajny ośrodek łączności Biura Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) znajdujący się 210 km od Waszyngtonu. Nigdy tam nie był i w momencie pisania raportu przebywał na drugim końcu kontynentu, w Kalifornii, w Instytucie Badawczym Stanford (SRI).

Prowadzący eksperyment byli poruszeni.

Równie wstrząśnięci wynikami eksperymentu byli funkcjonariusze NSA, natychmiast też zarządzili przegląd systemów bezpieczeństwa. Przez następne dwa lata, aż do śmierci w 1975 roku Price znajdował się w centrum jednego z najbardziej niezwykłych wojskowych programów badawczych naszych czasów.

Ów program, o kryptonimie SCANATE, był jednym z serii finansowanych przez CIA przedsięwzięć, których celem było zbadanie możliwości wykorzystania percepcji pozazmysłowej do zadań wywiadowczych. Efektem tych prac miał być nowy rodzaj agenta: psychotroniczny szpieg.

Psychotronika to nauka o mechanizmach informacyjnych związków, regulacji i kontroli psychiki, energii i fizjologii człowieka. Bazuje ona na twierdzeniu, że podstawy koncepcji, rozwoju i psychofizjologicznego kształtowania organizmu człowieka leżą w informacyjnych procesach – kosmicznych, planetarnych, wszechorganicznych, komórkowych, molekularnych, bioplazmowych, biograwitacyjnych, kwantowych oraz próżni.

To wszystko brzmi jak oprzyrządowanie pisarza SF.

W 1921 roku został utworzony przez Czeka oddział specjalny do zdalnego oddziaływania na obiekty biologiczne. Opracowania tej spec-sekcji (zresztą zmieniające swoją nazwę od WCZK aż do FSB), położyły podwaliny pod metody NLP oraz technologii psychotropowych i psychotronicznych. Podobno w początkach rozwoju technik “psi” testowano je m.in. na córce Feliksa Dzierżyńskiego.

Podstawowe środki psychotropowe stosowane były na bazie naturalnych i syntetycznych narkotyków. Zauważono, że efekt deformacji psychiki jest znacznie przyspieszony, jeżeli przedmiot badania znajduje się pod wpływem pola o wysokiej częstotliwości.

Najistotniejsze osiągnięcia w dziedzinie technologii psychotronicznych i kierowania człowiekiem osiągnięto jednak w hitlerowskich Niemczech. Jedna z najbardziej niezwykłych oficjalnych organizacji III Rzeszy o nazwie AHNENERBE powstała w 1933 roku. W jej skład weszło bractwo świetlistej loży, później zwanej Vril. Społeczność ta, opierała się na idei okultystycznej antropologii badając możliwość stworzenia nowej rasy “nadludzi” – specjalnej mutacji aryjskiej rasy, wyodrębniając “gigantyczne promieniowania energii”.
Dodatkowo byli oni członkami japońskiego bractwa Zielonego Smoka. W skład Ahnenerbe weszła również (uznawana za opartą na ciemnych siłach) tybetańska sekta Agarti.

W 1926 roku w Berlinie i Monachium istniała nieduża kolonia Hindusów i Tybetańczyków. Później, kiedy pozwoliły już na to środki, naziści zaczęli wysyłać do Tybetu wiele ekspedycji, które następowały po sobie nieprzerwanie prawie do 1943 roku.

W styczniu 1939 roku Ahnenerbe razem z pięćdziesięcioma instytutami (którymi dysponowała) włączono do SS, jednak jej szefowie weszli do osobistego sztabu Himmlera. Na badania prowadzone w ramach Ahnenerbe Niemcy łożyli ogromne środki, ponoć o wiele większe niż USA na stworzenie pierwszej bomby atomowej.

Specjalnie stworzone grupy wywiadowcze Ahnenerbe zbierały informacje z różnych szkół nauki z całego świata w dziedzinie technologii psychotronicznej i sterowania, kontroli ludźmi, w celu stworzenia całkiem nowego rodzaju broni.

W latach czterdziestych Niemcy były największym światowym centrum naukowym do badań nad możliwościami psychiki i fizjologii człowieka. W Niemczech znajdował się jedyny na świecie instytut psychologii, i właśnie w Berlinie pracował wielki psychiatra-hipnolog Johannes Schultz – autor nowej europejskiej koncepcji psychicznej samoregulacji, która wchłonęła w siebie wszystko co najlepsze ze Wschodu i świata, i w 1932 roku odkrycie Schulza w końcu doprowadziło do nowego spojrzenia na trening autogenny, skierowany na otwarcie i wykorzystanie rezerw organizmu ludzkiego.

Swój system Schulz nazwał “treningem autogennym” lub “nowym systemem autohipnozy”.
Najwyżej postawieni funkcjonariusze partyjni NSDAP byli głęboko zafascynowani praktykami okultystycznymi.

Astrolog Wilhelm Wulff, uwolniony został nawet z obozu koncentracyjnego i został doradcą Reichsführera SS Heinricha Himmlera. Wspólnie jednak z Felixem Kerstenem – masażystą, ryzykując życiem, wykorzystywał słabość nazistowskich przywódców do okultyzmu i zręcznie nimi manipulując pomógł uratować tysiące więźniów obozów koncentracyjnych.
Ponadto w czasie II wojny światowej pojawiła się cała masa jasnowidzów. W 1941 roku nadworny jasnowidz Stalina Wolf Messing przepowiedział śmierć Hitlera i porażkę Niemiec. Hitler natychmiast wyznaczył nagrodę za jego głowę. Nazistowskie władze były do tego stopnia zafascynowane astrologią i zjawiskami paranormalnymi, że doprowadziły do powstania Instytutu Różdżkarstwa w Berlinie. Jego głównym zadaniem miało być wykrywanie statków wroga. Kiedy wiadomość o tym dotarła do Londynu, młody oficer Wywiadu Marynarki Wojennej Ian Fleming – ten sam, który po wojnie wymyślił Jamesa Bonda – sfabrykował przeciek o sukcesach brytyjskich różdżkarzy. Niemcy byli skonsternowani, tym bardziej, że w owym czasie tracili bardzo dużo łodzi podwodnych. Jednak prawdziwy rozkwit szpiegostwo parapsychiczne przeżywać zaczęło dopiero w okresie zimnej wojny. Wprawdzie ówczesna propaganda mieszała fakty z fikcją, z pewnością jednak blok komunistyczny wyprzedzał pod tym względem Zachód. Wydawano tysiące, jeśli nie miliony, dolarów na badanie zjawisk paranormalnych.

Zresztą, sama wierchuszka III Rzeszy miała swojego nadwornego jasnowidza: Erika Jana Hanussena.

Choć Hanussen podawał się za duńskiego szlachcica, w rzeczywistości pochodził z czeskiej rodziny żydowskiej (jego prawdziwe nazwisko brzmiało Steinschneider). Nie przeszkodziło mu to w zdobyciu popularności wśród nazistów, dla których nie tylko organizował specjalne seanse przepowiadania przyszłości, ale którym pożyczał spore sumy pieniędzy. Zresztą o przyjęciach wyprawianych przez Hanussena na jachcie Ursel IV, zwanym wśród berlińskiej socjety „jachtem siedmiu grzechów”, krążyły niestworzone opowieści. Zaś w swoim Pałacu Okultyzmu Hanussen zgromadził przedmioty kultu z całego świata oraz hodował egzotyczne zwierzęta. Ponadto ze względu na swoje zdolności hipnotyczne był porownywany do Grigorija Rasputina.

Jednak żydowskie pochodzenia stało się jedną z przyczyn rozbratu Hanussena z elitą rządzącą, choć do objęcia władzy przez Hitlera w 1933 r. cieszył się on ogromną sławą i uznaniem, przepowiadając m.in. pożar Reichstagu. Twierdzi się, że z racji niewygodnego długu, jaki naziści zaciągnęli u żydowskiego magika oraz faktu, że być może wiedział on za dużo o ich planach, w 1933 r. Hanussen został porwany i zamordowany, co miał ponoć przewidzieć, mówiąc swej asystentce, iż: „Koniec jest bliski…„.

Po wojnie wszystkie tajne badania Niemieckie dostały się w ręce zwycięzców, czyli Amerykanów i Rosjan. W ZSRR ponoć prowadzono badania dotyczące elektromagnetycznych i infrasonicznych nadajników ultradźwiękowych, przeznaczonych do wyrządzania szkód (broń, rażące promieniowanie). Od 1982 r. w ZSRR zaczął powstawać system horyzontalnych kompleksów radiolokacyjnych i okazało się, że należące do tego kompleksu stopniowane anteny potrafią promieniować. Powstawało jednolite pole psychotroniczne, zdolne wpływać na świadomość człowieka. Takie anteny powstały w Czarnobylu i w Krasnojarsku. Wchodziły one w skład systemu “Kula”, który był przeznaczony do kierowania falami mózgowymi: theta i delta.

Fale theta występują podczas medytacji, transu, hipnozy, intensywnego marzenia i intensywnych emocji, zaś delta występują w stanie najgłębszego snu, podczas głębokiej medytacji, także u małych dzieci i w przypadku pewnego rodzaju uszkodzeń mózgu.

W rozwój psychotroniki zaangażowanych było w ZSRR ponad 20 instytutów. W uchwale Komitetu Rady Najwyższej ZSRR do spraw nauki i technologii główną organizacją w kraju, odpowiedzialną za rozwój nietradycyjnych dziedzin była zwana międzybranżowym naukowo-technicznym centrum “Went”. W sprawozdaniu “Podstawowe kierunki badań” Centrum mowa jest o zdalnym medyczno-biologicznym i psychofizycznym oddziaływaniu na wojska i ludność emiterami torsyjnymi.

Podobno zbudowano bojowe generatory psychotroniczne, zdolne precyzyjnie razić funkcje życiowe organizmu człowieka – oddech, serce i układ krążenia oraz połączenia nerwowe.
Grupa naukowców największego radzieckiego przedsięwzięcia obronnego MKB “Elektron” dokonała sensacyjnego odkrycia. Ujawniono, że w promieniach lasera jest obecne tak zwane promieniowanie psi-kwantowe. Pod jego wpływem w ludzkiej krwi następuje zwyrodnienie erytrocytów i w wyniku tego następuje u człowieka zniszczenie układu odpornościowego.

Niektóre eksperymenty były dosyć nieprzyjemne. Przykładem może być Nina Kułagina z Leningradu, która nauczyła się zabijać żaby, zatrzymując na odległość pracę ich serc. Ostatecznym celem tych badań miało być kontrolowanie ludzkich myśli. Tym samym zajmował się amerykański płk Jim Channon i podległy mu Pierwszy Batalion Ziemski. Tę zupełnie odlecianą historię możesz jednak zobaczyć w filmie „Człowiek, który gapił się na kozy”. Polecam.

W 1954 roku na drugą stronę Żelaznej Kurtyny przeszedł oficer KGB, dr Mikołaj Kokow, który twierdził, że KGB przeprowadza próby z tzw. bronią psychotroniczną. Celem tych eksperymentów było wykorzystanie zdolności paranormalnych do niszczenia pocisków, oślepiania systemów radarowych i zakłócania pracy komputerów. Podobno Rosjanom udało się za pomocą energii psychotronicznej złamać ludzki kręgosłup. Niezależnie od stopnia prawdziwości tych rewelacji, Stany Zjednoczone nie mogły sobie pozwolić na zlekceważenie potencjalnych korzyści płynących z energii psychicznej. W 1971r. kosmonauta Edgar Mitchell w czasie wyprawy statku Apollo 14 próbował nawiązać telepatyczny kontakt z odbiorcą znajdującym się na Ziemi. Eksperyment zakończył się fiaskiem, ale już w następnym roku NASA rozpoczęło prace nad skonstruowaniem urządzenia, które miało pomóc kosmonautom w telepatycznym porozumiewaniu się.

Pomysłu nie udało się zrealizować, ale dwóch naukowców zaangażowanych w prace nad tym projektem, Harold Puthof i Russell Targ, kontynuowało badania w Instytucie Badawczym Stanford (SRI), częściowo dzięki finansowej pomocy NASA. W owych latach aż 70% funduszy tego instytutu pochodziło ze zleceń rządowych. W 1972 roku Targ i Puthof, fizycy kwantowi, zetknęli się z nowojorskim malarzem, Ingo Swannem. Swann należał do pracującej pod egidą Amerykańskiego Towarzystwa Badań nad Psychiką grupy badawczej zajmującej się zjawiskiem jasnowidzenia. Tag i Puthof zdali sobie sprawę z możliwości wykorzystania takich zdolności i zorganizowali zespół badawczy, na czele którego stanęli Swann i emerytowany komisarz policji Pat Price. Wyniki prac okazały się bardzo obiecujące i zostały przez twórców zespołu uznane za wielki sukces. Nieomal od razu zainteresował się nimi wywiad. W październiku 1972 zaaranżowano spotkanie między Puthofem a pewnym anonimowym naukowcem. Według Swanna efektem owego spotkania była dotacja w wysokości 50 000 dolarów przeznaczona „na badania nad powtarzalnym zjawiskiem mogącym mieć zastosowanie w wywiadzie„.

Nowy sponsor występował pod nazwą „East Coast Challenger„, jednak tajemnicą poliszynela było to, że kryje się za nią CIA. Na jej zlecenie SRI miało w ciągu ośmiu miesięcy opracować metodę szpiegowania za pomocą zdolności parapsychicznych. W ten sposób Targ i Puthof rozpoczęli prace nad projektem Scanate. Po miesiącach poszukiwań i eksperymentów, w czerwcu 1973 roku, naukowcy z SRI uznali, że udało im się odnaleźć „powtarzalne zjawisko„, które powinno zadowolić ekspertów z CIA. Puthof spotkał się z East Coast Challenger i przedstawił wyniki badań. W ciągu tygodnia Ingo Swann otrzymał do rozpoznania swoje pierwsze współrzędne z agencji wywiadowczej. Pojawiła się nowa, psychotroniczna metoda wywiadowcza.

Zwolennicy wykorzystania jasnowidzenia jako metody wywiadowczej mieli teraz mniej problemów z przekonaniem odpowiednich osób w Pentagonie, że warto przeznaczyć większe kwoty na badania tego zjawiska. Wkrótce jednak, nadmierne zainteresowanie mediów sukcesami naukowców skłoniło rząd do utajnienia wyników programu. A gdy w 1975 roku umarł Pat Price, władze ogłosiły zakończenie badań.

Przynajmniej oficjalnie…

Bo jeszcze w 1978 roku przedstawiciele rządu starali się zasięgnąć informacji o wynikach badań w pięciu spośród 14 amerykańskich laboratoriów parapsychologicznych. A kiedy w 1980 roku w Iranie zatrzymano amerykańskich zakładników, rząd ponownie zwrócił się o pomoc do ludzi z SRI. Mimo zaprzeczeń, Pentagon wciąż finansował badania nad zjawiskami parapsychicznymi. W 1977 roku powstał nowy program badawczy o kryptonimie Grillflame, dzięki któremu amerykańskie służby wywiadowcze zyskały swoich własnych psychotronicznych szpiegów. Wyszkolonych w jasnowidzeniu agentów wywiadu wojskowego umieszczono w Fort Mead w Maryland.

Projekt Grillflame został oficjalnie zamknięty w 1983 roku, w rzeczywistości jednak prace kontynuowano w tajemnicy – fundusze na badania nadal pochodziły z budżetu Pentagonu, nie były jedynie księgowane pod hasłem Grillflame. Zmienił się również kryptonim. Początkowo na Centerlane, potem na Sunstreak, ostatecznie na Stargate (Gwiezdne Wrota), a pieczę nad badaniami przejął kontrwywiad wojskowy. Władze były pod wrażeniem rezultatów.

Agenci-media penetrowali nieomal cały świat. Brali udział w lokalizacji tajnych tuneli wykopanych pod granicą między Północną a Południową Koreą, odnaleźli radziecki bombowiec, który uległ katastrofie w Afryce. Uczestniczyli w sprawie zabójstwa prezydenta Parka w Korei Południowej. Wykrywali próby jądrowe w Chinach, ośrodki szkoleniowe terrorystów Hezbollah na Bliskim Wschodzie. Wskazali miejsce pobytu Generała Kadafiego w czasie amerykańskiego nalotu na Tripolis.

I tutaj jedynie przypomnę Ci, że tacy agenci mediumiczni świetnie pasują do zamaskowania prawdziwych źródeł informacji.

W 1995 r. wydano oficjalne oświadczenie, iż Fort Maed został zlikwidowany. Tylko po co? Przecież oficjalnie nie istniał on już od dziewięciu lat? Czyżby chodziło o szpiegostwo psychotroniczne?

Po oficjalnym zamknięciu Fortu Maed, major Ed Dames, założył firmę Psi-Tech, która zajmuje się zdobywaniem informacji przy użyciu zdolności parapsychicznych. Psi-Tech szczyci się swymi wpływowymi klientami, wśród których można znaleźć nawet rząd Stanów Zjednoczonych. Cóż, w końcu Psi-Tech jest kontynuacją programu Grillflame.

Obecnie Dames uczy technik jasnowidzenia w Beverly Hills. To dzięki niemu udało się odnaleźć narzędzie zbrodni w słynnej sprawie OJ. Simpsona.

Czyżby więc historia zatoczyła koło i wywiad psychotroniczny znowu miał wrócić w ręce cywilne?

Stanfield Turner, szefa CIA, zapytany o to, czy wywiad korzysta z osiągnięć psychotroniki, odpowiedział: „Żaden oficer wywiadu nie może zupełnie zlekceważyć niczego, co może okazać się potencjalnym źródłem wartościowych informacji„.

TOWARZYSTWO

Elena Pietrowna Gan, znana całemu światu jako Helena Bławatska, urodziła się przedwcześnie 31 lipca 1831 roku w mieście Jekaterynosław (dzisiejszy Dniepropietrowsk) o 02:17 w nocy. Matka Lyolya w swoim panieńskim nazwisku nosiła nazwisko Fadiejew i należała do szlacheckiej rodziny książąt Dołgorukow. W wieku szesnastu lat poślubiła Piotra Aleksiejewicza Gana, który pochodził z niemieckiej rodziny, która przeniosła się do Rosji w połowie XVII wieku.

W bardzo młodym wieku nasza bohaterka przeczytała wszystkie główne dzieła ezoteryczne z biblioteki jej dziadka: Kabałę, traktaty o alchemii i astrologii, legendy o Atlantydzie i greckich kapłanach. Do tego rozmoawiała ze zmarłymi, słyszała głosy itp. Wokół niej krąży wiele legend, a ona sama pilnie zacierałą swoje ślady i nigdy nikomu nie powiedziała całej prawdy.

O młodej Bławatskiej najczęściej opowiadali jej krewni, więc informacje są mniej lub bardziej wiarygodne. Podczas chrztu Heleny jej młodsza siostra podpaliła przedmiot z przyborów kościelnych i w cerkwi wybuchł pożar. Jako nastolatka odmówiła wychodzenia w najnowszych modowych sukienkach: wydawały się jej zbyt szczere. Kiedy pewnego dnia krewni nadal nalegali, aby włożyła sukienkę i poszła z nimi na bal, włożyła stopę do garnka z wrzącą wodą – a potem przez kolejne sześć miesięcy nigdzie nie wychodziła. Od dzieciństwa uczyła trzymać się w siodle jak mężczyzna i uwielbiała galopować. Była takim rozbrykanym kawalerzystą, jak jej ojciec.

Kiedy Fadiejewowie mieszkali z Lyolya w Tyflisie, książę Golicyn przybył do miasta ze swoim synem Aleksandrem. Szesnastoletnia Elena została zauroczona przez tajemniczego faceta i podczas jednego ze spacerów w tajemnicy dowiedziała się, że jest masonem. Powiedział jej, że kiedyś był jeden kontynent, na którym żyli oświeceni ludzie z najgłębszą wiedzą o przyrodzie. Golicyn przekonywał, że cząstki niegdyś powszechnej wiedzy są rozproszone po całym świecie, a współczesne religie to fragmenty jednego systemu religijnego, który wyznawali kapłani atlantyccy – co opisał Platon. Ale – podkreśłił – nadal żyją ludzie z tą wiedzą. Można ich odnaleźć w Tybecie, wśród ocalałych Indian amerykańskich, a także w Indiach i Egipcie.

I tak zapłonęła wyobraźnia młodej Heleny.

Za mąż wyszłą przed siedemnastymi urodzinami, za wicegubernatora Erywania, Nikifora Wasiliewicza Bławatskiego. Ale małżeństwo ponoć nie zostało skonsumowane. Po trzech miesiącach ukradła konia i pojechała na nim do Tyflisu, gdzie wsiadła na statek i trafiła do Stambułu. Nie miała ani biletu, ani paszportu, ale udało jej się oczarować kapitana statku.
A w Rosji wybuchł skandal z powodu jej eskapady. Pieniądze szybko się skończyły i Helena… dostała pracę w cyrku. W pewnym momencie pokazu jeździeckiego akrobaci zwrócili się do publiczności i zaproponowali, że spróbują szczęścia, przeskakując na koniu przez osiemnaście przeszkód. Za każdym razem był ten sam śmiałek – nasza bohaterka. Za każdym razem musiała, pokonując kilka przeszkód, spaść z konia. Kiedyś nie mogła się oprzeć i postanowiła przeskoczyć wszystkie osiemnaście barier, ale na ostatniej potknęła się i wylądowała na ziemi pod koniem. Przeżyła, choć uszkodziła sobie klatkę piersiową. A potem przez większość życia odczuwała dyskomfort i okresowe napady bólu.

Trafia do Egiptu i zaczęła samodzielnie studiować ezoteryczną tradycję Egiptu, poznawać lokalnych okultystów i mistyków, starszych i mędrców (z pewnością także wielu szarlatwanów). Jej zainteresowanie tajemnicami było ogromne, jej pragnienie przygody ogromne, a nieustraszoność błyszczała w jej ogromnych niebieskich oczach.

Swoje dwudzieste urodziny obchodziła już w Anglii. W 1851 roku w Londynie odbyła się słynna Światowa Wystawa Przemysłowa prezentująca osiągnięcia nowoczesnej nauki i racjonalnej myśli. Jej symbolem stała się ówczesny drapacz chmur, Kryształowy Pałac ze szkła i żelaza. Wzięło w niej udział sześć milionów ludzi, a jedno spotkanie naszej Heleny oznaczało przesunięcie materialistycznej kultury Zachodu w kierunku mistycyzmu Wschodu: spotkała młodego indyjskiego arystokratę. Sama Helena nazywała go Mahatma Moriah.

Czy była to postać realna?

Cóż, powiem tak: jak niemal wszystko w jej ukoloryzowanym życiu. Po tym spotkaniu wyruszyła w podróż przez Kanadę, Meksyk i cały kontynent północnoamerykański, śladami Atlantówi w 1852 przybyła do Indii.

W 1855 r. Bławatska spenetrowała Tybet, mimo że Rosjanie i Brytyjczycy kontrolujący granice Tybetu uważali, że jest szpiegiem: Brytyjczycy – że rosyjskim, a Rosjanie, że angielskim.

W końcu na tym terenie toczyła się wówczas Wielka Gra, tak świetnie opisana w „Kim”-ie Josepha Rudyarda Kiplinga. Chodziło o niedopuszczenie Rosji na ocean światowy. Zupełnie jak dziś…

I, mimo wszystko, Helena dostała się tam. W Tybecie zaś związała się z buddyzmem ezoterycznym: studiowała tajne teksty, a przede wszystkim Tybetańską Księgę Umarłych z komentarzami, medytowała pod kierunkiem tybetańskich lamów i przeszła tajną inicjację w świat ducha. I po siedmiu latach zdobyła nowy poziom zrozumienia i zdolności. I wyruszyła w świat z przesłaniem.

Przy okazji: dużo tych tajności, prawda?

Bławatska szybko stała się wybitnym „medium” i zaczęła organizować widowiskowe sesje komunikacji ze zmarłymi dla wszystkich, szybko zyskując popularność w najwyższych kręgach.

W 1871 roku, po inicjacji tybetańskiej, utworzyła w Kairze Towarzystwo Badań Zjawisk Duchowych, które jednak nie trwało długo, ponieważ jeden z jej wspólników szczerze schrzanił sprawę. Na jednej z sesji została przyłapana na rękawiczce wypchanej bawełną, zawieszonej pod sufitem. Bławatska twierdziła później, że jest to zmaterializowana ręka zmarłego.

Kiedy Elena Pietrowna miała czterdzieści jeden lat, przebywała u krewnych w Odessie i z powodu nieznanego biografom i potomkom, postanowiła napisać list do Oddziału III Kancelarii Jego Cesarskiej Mości. W liście spowiedzi zaoferowała swoje usługi ojczyźnie i carowi jako szpieg. Powiedziała, że złamała prawo tylko w młodości, kiedy uciekła statkiem do Konstantynopola bez paszportu i bez pozwolenia. Opisałą siebie w sposób całkowicie cyniczny, z gorzkim smakiem: „Mówię po francusku, angielsku, włosku, jak po rosyjsku, rozumiem biegle po niemiecku i węgiersku, trochę po turecku. Z urodzenia należę (…) do najlepszych szlacheckich rodzin Rosji i dlatego mogę poruszać się zarówno w najwyższym kręgu, jak i w niższych warstwach społeczeństwa. Całe moje życie (…) grałam różne role i jestem w stanie reprezentować każdą osobę (…) we wszystkich warstwach społeczeństwa. Poprzez duchy i inne środki mogę nauczyć się wszystkiego, dowiedzieć się prawdy od najbardziej tajemniczej osoby.„. Ciekawie zinterpretowała swój spirytualizm i zdolności paranormalne – w sposób czysto praktyczny i pragmatyczny: „Zajmując się spirytyzmem, jestem znana w wielu miejscach jako silne medium. Setki ludzi na pewno uwierzyły i będą wierzyć w duchy… Przyznam się, że że przez trzy czwarte czasu duchy przemawiały i odpowiadały moimi własnymi — na powodzenie moich planów — słowami i przemyśleniami. Rzadko, bardzo rzadko nie mogłam, poprzez tę pułapkę, wydobyć od ludzi ich najskrytszych i najpoważniejszych nadziei, planów i tajemnic. Powoli jednak, kuszeni, doszli do punktu, w którym myśląc, że mogą uczyć się od duchów przyszłości i tajemnic innych, dali mi swoje własne. Ale działałam ostrożnie i rzadko wykorzystywałam swoją wiedzę dla własnej korzyści.„.

Oficjalnie jednak nikt nie skorzystał z jej usług. Ale nie wiemy na pewno.

W 1873 roku kupiła bilet pierwszej klasy na parowiec płynący do Ameryki, gdzie rozpoczął się nowy i ostatni etap życia naszej bohaterki. Początkowo zarabiała na życie sprzedając rękodzieło, tłumacząc i pisząc artykuły. Nieco ośmielona i przyzwyczajona do nowego środowiska postanowiła rozpocząć kolejną satyryczną przygodę. W 1874 r. przetłumaczyła satyrę Sałtykowa-Szczedrina lub Turgieniewa (tutaj opinie biografów różnią się), zastępując Rosję w historii Ameryką, a cara prezydentem. Wybuchł skandal i jej kariera literacka w Stanach trochę się zatrzymała, aż do wydania w 1877 r. dzieła, które przyniosło jej znaczną sławę i tantiemy, „Odsłonięta Izyda„. Książki tej też nie napisała sama, a przy pomocy Henry’ego Steela Olcota. W tej książce jednak autorka wykazała się nieprawdopodobną znajomością filozofii, religii i mistycyzmu starożytnych Greków, mistycyzmu wczesnego chrześcijaństwa i średniowiecznych alchemików, rozważając ezoteryczne aspekty chrześcijaństwa, buddyzmu, zaratusztrianizmu, hinduizmu i konfucjanizmu. Ukazałą czytelnikowi, że za różnorodnością form religijnych i filozoficznych stoi ten sam wieczny system i uznała go za ślady zaginionej Atlantydy.

Później przyszły kolejne prace ezoteryczne.

Ostatnie lata życia spędziła pracując nad „Tajną Doktryną” czy też „Nauką tajemną„, która miała stać się podstawą długowieczności i dobrobytu Towarzystwa Teozoficznego. W książce po tym tytule podsumowała wszystkie swoje duchowe i intelektualne doświadczenia. Dla ogółu istniała legenda, że książka została jej telepatycznie podyktowana przez tajnych nauczycieli z Himalajów i że duże fragmenty zostały napisane za pomocą pisma automatycznego (na długo przed Freudem i dadaistami), bez udziału świadomości.
Praca okazała się sukcesem i stała się podręcznikiem i ulubioną książką tysięcy mistyków, naukowców, poetów, muzyków i pisarzy. Nawet Albert Einstein wysoko cenił Bławatską i wielokrotnie powracał do jej głównej pracy. Zagorzałymi wielbicielami twórczości Blavatsky byli rosyjski kompozytor Aleksander Skriabin, holenderski artysta Pete Mondrian, angielski mistyk Aleister Crowley i amerykański twórca scjentologii Ron Hubbard.

Sama Helena Pietrowna uwielbiała opowiadać, jak walczyła z Giuseppe Garibaldim w jego włoskich kampaniach wojskowych, została poważnie ranna i prawie umarła, ale została cudownie uratowana przez swojego anioła stróża.

I kontynuowała bycie medium.

Pewnego razu po jednym z regularnych seansów weselnych Eleny Pietrownej z rękawa wypadł jej dzwonek, a gdy jeden z obecnych podniósł go i wręczył jej, była tylko trochę zakłopotana. Cóż Bławatska wiedziała zarówno to, że trzeba przyciągnąć tłum, jak i to, jak to zrobić.

Jeszcze zanim zmarła, to na stanowisku prezesa Towarzystwa Teozoficznego zastąpiła ją znana angielska socjalistka, Annie Besant, której zawdzięczamy Jiddu Krishnamurtiego i jego nauki.

SZYFRY I OKULTYZM

CzeKa (Wszechrosyjska Komisja Nadzwyczajna do Walki z Kontrrewolucją, Spekulacją i Nadużyciami Władzy), założona i kierowana przez Feliksa Dzierżyńskiego, miała pewną tajemniczą komórkę zajmującą się parapsychologią. Jej członkowie szukali śladów dawnych cywilizacji i magicznych przedmiotów, wyprzedzając o kilkanaście lat hitlerowskich archeologów z Ahnenerbe.

Prowadzili oni badania m.in. nad telepatią, hipnozą i przemianą ludzi w zombie.

W październiku 1918 r. wezwano do siedziby Aleksandra Barczenkę, miłośnika fantastyki. W gabinecie przywitało go kilku czekistów, którzy powiedzieli, że wprawdzie był na niego donos, ale oni nie wierzą, iż głosi antysowieckie hasła.

Opowieściami o Agharcie, które wygłosił nieco wcześniej na oficjalnym wykładzie, najbardziej zainteresowany wydawał się eserowiec Jakow Bliumkin, który przedstawił autorowi wykładu propozycję współpracy ze służbami specjalnymi. Barczenko przyjął ofertę i nieco później otrzymał zaproszenie do współpracy od Gleba Bokija, wysokiego funkcjonariusza Czeka, który od 1921r. pełnił funkcję dowódcy tajnego oddziału zajmującego się szyframi i parapsychologią. Znali się, gdyż jeszcze w czasach carskich obaj wstąpili do tej samej petersburskiej loży martynistycznej. Bokij polecił pisarzowi, aby ten przeszkolił podległych mu czekistów w zakresie praktyk magicznych. Jednym z jego uczniów był Henryk Jagoda, późniejszy szef NKWD.

Zimą 1923 r. Barczenko poznał prawnika Piotra Szandorowskiego, ucznia Gieorgija Gurdżijewa – słynnego greckoormiańskiego mistyka (o nim już Ci opowiadałem w OSS przy okazji Stalina). I już w 1924 r. obaj założyli okultystyczną organizację Jedyne Robotnicze Bractwo, nad którą patronat objęło Czeka. Członkowie stowarzyszenia studiowali nauki tajemne i badali możliwość ich wykorzystania w działaniach wywiadowczych. Ponadto marzyli o odnalezieniu drogi do Szambali, która jawiła im się jako państwo idealnego komunizmu.

Jednym z informatorów Barczenki w tej kwestii okazał się buddyjski mnich, Agwan Łobzan Dordżijew, inicjator budowy pierwszej buddyjskiej świątyni w Petersburgu. W okresie caratu był on agentem rosyjskiego wywiadu w Tybecie. Udało mu się przeniknąć do najściślejszego kręgu XIII Dalajlamy, a jego pseudonim operacyjny brzmiał „Szambala”.

Dordżijew twierdził, że prawdziwa Szambala leży na styku Indii, Nepalu i Sinciang w Chinach. Był to obszar zwany Ngari, którym – jako namiestnik – władał wówczas tybetański separatysta Naga Nawien zamierzający oderwać się od Tybetu przy pomocy Kominternu.
Wyprawę mającą na celu poszukiwanie legendarnej krainy zaplanowano na lato 1925 r. Patronował jej Bokij, który na kierownika wyznaczył Barczenkę, a komisarzem politycznym mianował Jakowa Bliumkina.

Sam Bliumkin zasłynął tym, że latem 1918 r. zastrzelił z rewolweru niemieckiego ambasadora, hrabiego Wilhelma von Mirbach-Harffa.

Ekspedycja miała przejść przez Pamir i Hindukusz, po czym wkroczyć do Szambali przez jedną z dolin w Himalajach. Wszystko układało się dobrze, dopóki na przeszkodzie nie stanęły knowania nieprzyjaznych Bokijowi kolegów-czekistów, w tym dowódcy wywiadu Michaiła Trilissera oraz Henryka Jagody, którzy udali się do Grigorija Cziczerina, ówczesnego ludowego komisarza spraw zagranicznych i przekonali go, by wszystko odwołał. Selim Chazbijewicz w artykule „Masoni, okultyści, sowieci i Stalin” informuje, że wyprawa ta miała kosztować 100 tysięcy rubli w złocie i że Cziczerin wolał, by ekspedycja wyjechała do Lhasy, stolicy Tybetu.

Bokijowi i Barczence nie udało się wyruszyć w Himalaje, uczynił to jednak w tajemnicy Bliumkin. Na granicy aresztowała go brytyjska policja, ale uciekł, kradnąc przy okazji ważne dokumenty. O dziwo, drogi do Szambali nie odnalazł. Powrócił do Moskwy przez zachodnie Chiny w czerwcu 1926 r.

Mówi się, że przyczyną upadku i śmierci Bokija był lekceważący stosunek do Stalina. Wymsknęło mu się kiedyś: „A co mi tam Stalin! Mnie Lenin mianował na to stanowisko!„.
Aresztowano go 16 maja 1937 r. podczas czystek prowadzonych przez Nikołaja Jeżowa, ówczesnego szefa NKWD. W czasie przesłuchań przyznał się do założenia loży masońskiej o nazwie Jedyne Robotnicze Bractwo. Potem posypały się kolejne zatrzymania. Barczenko został oskarżony o współpracę z religijno-politycznym centrum „Szambala” znajdującym się na terenie jakiejś brytyjskiej kolonii, które ma szeroko rozwiniętą sieć filii w wielu azjatyckich krajach oraz w samym ZSRR i pracuje nad podporządkowaniem sobie Związku Radzieckiego.

Bokija rozstrzelano jesienią 1937 r., Barczenkę kilkanaście miesięcy później. W obu przypadkach rozkaz egzekucji podpisał sam Stalin. Aresztowano i zabito większość członków Jedynego Robotniczego Bractwa. Jednym z nielicznych, który uszedł cało, był spokrewniony z Gurdżijewem Mierkułow. Bliumkina zlikwidowano jeszcze w latach 20. za kontakty z Lwem Trockim.

Zaś utworzony przez Bokija oddział nadal funkcjonował w strukturach radzieckich służb specjalnych. A później jego śladem wyruszyli hitlerowscy archeolodzy z Ahnenerbe, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności prowadzili swoje badania w tych samych miejscach, co wcześniej Czeka.

A na początku lat pięćdziesiątych amerykańska CIA zwerbowała w Tybecie do współpracy… Yeti. Człowieka śniegu! Było to zaraz po zajęciu Tybetu przez armię chińską. I Waszyngton postanowił bacznie obserwować poczynania Chin w tym rejonie świata, co w slangu zawodowym zaczęto określać jako „poszukiwanie śladów yeti”. Ekscentryczny amerykański milioner, Tom Slick, wyruszył bowiem z ekspedycją poszukiwaczy człowieka śniegu. Nie ma jednak co ukrywać. W jej skład weszli tajni współpracownicy (agenci do wynajęcia) powiązani ze służbami amerykańskimi, rosyjskimi i indyjskimi!

Niezła przykrywka dla organizowania dywersji przeciwko armii chińskiej w Tybecie, nie?

Członkowie ekspedycji werbowali górali w Tybecie, dokonywali wstępnej selekcji ochotników i wysyłali ich do Camp Hale, czyli bazy sił specjalnych w Górach Skalistych w Kolorado. Ci zaś przechodzili szkolenie w operacjach dywersyjnych i obsłudze radiostacji, po czym byli zrzucani na spadochronach nad Tybetem z samolotów prywatnej firmy transportowej. Operacja ta miała kryptonim „Cyrk Cieni„. A dywersanci byli tybetańskimi cichociemnymi.

W latach 1957 – 1959 rokiem Tom Slick zorganizował trzy ekspedycje poszukujące yeti. Ostatnia polegała na ewakuacji Dalaj Lamy do Indii. 17 marca 1959 roku ludzie Toma wyprowadzili z go wraz z całą jego rodziną i świtą. Trzy kawalkady uciekinierów ochraniała cała armia partyzantów, wyszkolonych przez CIA.

Armia tybetańskich górali walczyła z Chińczykami do połowy lat 70. Wówczas USA nawiązało oficjalne stosunki dyplomatyczne z Chinami i CIA zakończyła operację „Cyrk Cieni„.

Zaś weterani walk partyzanckich, wynajmowani przez himalajskie ekspedycje jako szerpowie, rozpowszechniali dalej opowieści o Człowieku Śniegu.

I na dziś byłoby to na tyle.

Ja zaś opowiadam Ci o tym wszystkim, gdyż po prostu znam się na tym. Sam byłem oficerem polskich służb specjalnych, a obecnie szkolę profesjonalistów wywiadu i bezpieczeństwa biznesu CSI (czyli Corporate Security Intelligence): wywiadowców, analityków, bezpieczników, strategów biznesowych oraz każdą osobę zainteresowaną tematyką.

I niezmiennie pozostaję na stanowisku, iż praca służb i ich agentur nie zmienia się z upływem lat. W przeciwieństwie do cały czas ulepszanej technologii.

Jeśli słuchasz tego podcastu, to już o tym wiesz.

Jeśli masz jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to zapraszam Cię na dalsze audycje.

Jeśli ich nie masz – to zapraszam Cię tym bardziej.

A ten odcinek zakończę.

Być może chciałbyś się ze mną podzielić jakimiś pytaniami lub sugestiami. Możesz to zrobić piszą e-maila na adres:

kontakt@szpiegul.pl

Albo bezpośrednio na Blogu lub pod tym odcinkiem na YouTube’owym kanale Szpiegul.pl ?

I mam do Ciebie ogromną prośbę: poleć ten podcast, OSS. Okiem Służb Specjalnych przynajmniej jednej osobie spośród Twoich znajomych!

Jednej!

Ciebie to nic nie kosztuje, a w ten sposób ten podcast dotrze do wszystkich zainteresowanych!

Jeśli zaś nie chcesz przegapić nic z tego, o czym opowiadam na temat służb mniej i bardziej tajnych, to zasubskrybuj Newsletter na stronie Szpiegul.pl ? Otrzymasz wówczas darmowego ebooka mojego autorstwa.

NA ZAKOŃCZENIE

Aby niczego nie przegapić przypominam, że…
jeśli interesuje Cię tematyka Bloga:

A tymczasem…

Do zaczytania, zasłuchania lub po prostu: do zobaczenia!

I pozwolę sobie przypomnieć, że książka, którą napisałem wraz z Tomkiem Safjańskim i Pawłem Łabuzem pt. „Ochrona przedsiębiorstwa przed szpiegostwem gospodarczym. Prawne i praktyczne aspekty zapewnienia bezpieczeństwa aktywów przedsiębiorcy” jest cały czas dostępna w sprzedaży. Ogrom wiedzy!!! Nie przeocz jej  ?

Logotypy Szpiegul.pl

A jeśli chcesz przeczytać inne artykuły na Blogu, to zajrzyj tutaj.

Piotr Herman

Serdecznie Cię witam!!! I przy okazji: Tak, to ja jestem na tym zdjęciu ? Piszę o służbach mniej lub bardziej tajnych, gdyż doskonale rozumiem ich specyfikę. Tak się bowiem składa, że zanim zostałem szkoleniowcem Wywiadu Bezpieczeństwa Biznesu CSI (Corporate Security Intelligence) byłem oficerem polskich służb specjalnych. A obecnie przekazuję praktyczną wiedzę i umiejętności niezbędne dla biznesowych: researcherów (czyli wywiadowców), analityków (i to nie tylko wywiadowczych), bezpieczników (czyli wszelakich specjalistów ds. bezpieczeństwa) oraz strategów biznesowych (co oznacza również menadżerów i kierowników różnego autoramentu, a także top managementu). I na tym zarabiam. A Blog i podcasting to moje prezenty dla Ciebie ?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.