Zapraszam na kolejny odcinek mojego autorskiego podcastu, którego scenariusz napisało życie: OSS. Okiem Służb Specjalnych. Tym razem w audycji typu Archeo kontynuuję wspomnienia generała dywizji Korpusu Żandarmów Pawła Pawłowicza Zawarzina. Skupiam się jednak na konkretnych zdarzeniach z życia żandarmów i urzędników tajnej carskiej policji politycznej, Ochranki (lub jeśli wolisz: Ochrany). Wybrane przeze mnie historie są niemal na pewno nieznane szerszej publiczności.
Ostrzeżenie:
Czytasz o tym, co naprawdę wydarzyło się w przeszłości. Wszelkie podobieństwo do aktualnych wydarzeń oraz postaci współczesnych jest całkowicie przypadkowe (i niezamierzone)!
Miłego słuchania. Lub czytania (transkrypcji) 😉
O CZYM POSŁUCHASZ I PRZECZYTASZ
Napisany przez życie odcinek typu Archeo, w którym wyjaśniam:
- jak pracowała Ochranka w rzeczywistości,
- jakie były skutki pogromu kiszyniowskiego dla carskiej administracji oraz rosyjskich Żydów,
- dlaczego Ochranka nie zajmowała się wszystkimi sprawami,
- jak w praktyce rozpracowywano grupy rewolucjonistów i likwidowano tajne drukarnie,
- dlaczego tak ważne było przestrzeganie ścisłych zasad konspiracji,
- jak w rzeczywistości wyglądała sprawa podwójnego, niemiecko – rosyjskiego, obywatelstwa z punktu widzenia bezpieczeństwa imperium,
- jak funkcjonowała szkoła żandarmów,
Jestem pewien, że jeśli jesteś Słuchaczem podcastu OSS. Okiem Służb Specjalnych to wszystkie przytoczone historie będą dla Ciebie całkowicie zrozumiałe. Ukazują one jak dobrze w tamtych czasach zorganizowana była praca Ochranki (lub jeśli wolisz: Ochrany). Ponadto wspaniale pokazują w jak skomplikowanych warunkach prawnych oraz społecznych prowadzono poszukiwania polityczne. Do samego zresztą końca, czyli do upadku caratu. Praca ta była efektywna i skuteczna, ale nie mogła zapobiec erozji administracji państwa. I warto pamiętać, że mimo lat, służby ciągle stosują te same środki i metody pracy, więc praca służb i ich agentur nie zmienia się.
O tym właśnie opowiadam. Zero teorii, tylko przykłady z życia…
A przy okazji...
Jeśli interesuje Cię tematyka Bloga:
dołącz do grupy na Facebooku
obserwuj Fanpage Bloga na Facebooku
zasubskrybuj Newsletter
obserwuj Instagram
I nie zapomnij zaglądać na Vloga i odsłuchiwać Podcastów🙂
TUTAJ zostaniesz Patronem Bloga!
Zaś jeśli jeszcze nie wiesz kim jestem, to przeczytasz o mnie zarówno na Blogu, jak i na LinkedIn.
Miłego słuchania. Lub czytania (transkrypcji) 😉
A TERAZ PO KOLEI…
OSS 022. Żandarmskie Echa.
Albo ściągnij i posłuchaj w wolnej chwili.
TRANSKRYPCJA
Okiem Służb Specjalnych.
Czyli podcast dla chcących zrozumieć świat mniej lub bardziej tajnych służb.
Zaprasza: Piotr Herman
Szpiegul.pl
Cześć!
ŻANDARMSKIE ECHA
Dziś audycja typu Archeo, w której chcę zakończyć cytowanie co ciekawszych wspomnień generała żandarmów Pawła Pawłowicza Zawarzina, które zawarł on w dwóch książkach: „Praca tajnej policji” oraz „Żandarmi i rewolucjoniści”.
W poprzednim odcinku podcastu dość szczegółowo zająłem się jedynie pierwszą częścią pierwszych z wymienionych wspomnień, tj. „Pracą tajnej policji”. Ale to wynikało jedynie z tego, iż chciałem pokazać oczami generała jak wyglądał system poszukiwań politycznych w carskiej Rosji. Dziś, dla odmiany, kilka historii prosto z życia. Wiele z nich już znasz, jeśli tylko regularnie słuchasz podcastu OSS. Okiem Służb Specjalnych. Jeśli nie – to serdecznie Cię zapraszam do wysłuchania poprzednich audycji.
Reasumując: dziś cytuję wspomnienia generała dotyczące tych historii, o których dotychczas raczej nie słyszałeś. I to nie tylko ode mnie…
Opowiadam o tym wszystkim, gdyż doskonale rozumiem specyfikę pracy służb tajnych. Cóż, iż sam byłem oficerem polskich służb specjalnych. A obecnie przekazuję praktyczną wiedzę i umiejętności niezbędne dla:
Po prostu szkolę każdą osobę zainteresowaną tą tematyką.
A już całkiem niedługo rusza specjalny, mój autorski portal szkoleniowy w tych zakresach…
Praca nad technicznymi kwestiami takiego portalu nie jest łatwa, ale posuwa się naprzód. A to najważniejsze.
A to oznacza, że dobrze wiem, o czym mówię. A także piszę. I przypominam, że wraz z Tomkiem Safjańskim i Pawłem Łabuzem, w Wydawnictwie Difin, wydaliśmy książkę pod tytułem „Ochrona przedsiębiorstwa przed szpiegostwem gospodarczym. Prawne i praktyczne aspekty zapewnienia bezpieczeństwa aktywów przedsiębiorcy”.
To takie vademecum, w którym nacisk położyliśmy na praktyczne rozwiązania poszczególnych zagadnień dotyczących przeciwdziałania szpiegostwu gospodarczemu. Tylko i wyłącznie tej kwestii. Jeśli pozostaje to w sferze Twoich zainteresowań, to serdecznie zapraszam do jej zakupu – choćby w sklepie Wydawnictwa Difin.
I, co dla mnie jest najważniejsze, zapraszam bezpośrednio na Szpiegul.pl Intelligence Blog. Jest to centralne miejsce całej mojej aktywności dla Ciebie, gdzie znajdziesz wszystkie nowości, a i tak zwanych staroci tam nie brakuje. Cały czas jednak powtarzam, że w ich przypadku, to będą one aktualne jeszcze przez całe wieki…
Jeśli zaś nie chcesz niczego przegapić, to zasubskrybuj Newsletter i – zupełnie przy okazji – odbierz darmowego ebooka (mojego autorstwa) pod tytułem „Tajna kanwa. O „Kanwie wywiadu agenturalnego” autorstwa Aleksandra Iwanowicza Kuka”, w którym przeczytasz o metodach pracy radzieckiego wywiadu wojskowego w latach dwudziestych XX wieku.
I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o sprawy bieżące.
Zaczynamy!
TYLKO SPRAWY NAJPOWAŻNIEJSZE
Myślę, iż pamiętasz, jak były Dyrektor Departamentu Policji, Aleksiej Aleksandrowicz Łopuchin, oskarżał władze carskie, w szczególności zaś policję, iż to jej działania doprowadzały do pogromów ludności żydowskiej.
Czy tak było?
Czasami prawie na pewno, a czasami to nie wiadomo.
Oto w 1903 roku w Kiszyniowie odbyła się sprawa sądowa, znana jako proces pogromowy. W wyniku tego pogromu zginęło 49 Żydów, zgwałcono kilka żydowskich kobiet i zniszczono 1500 domów. Jednakże środek ciężkości całego procesu „nie leżał w pogromach, ale w ogólnej sytuacji Żydów w Rosji”.
Ten proces był wówczas sensacją na skalę światową. A po jego zakończeniu cała administracja lokalna została wymieniona na nowe osoby.
Zaś odchodzący, zdaniem Zawarzina, wcale nie otrzymali wyższych stanowisk. I tak:
- gubernator von Raaben został przydzielony do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych jako nadliczbowy urzędnik z pensją 2800 rubli, zamiast 12 000 rocznie, które otrzymywał na swoim poprzednim stanowisku;
- policjant Chanżonkow, jako kozak, został wcielony do armii za pensję w wysokości 22 rubli miesięcznie;
- szef miejscowej Ochranki, kapitan baron Levendal, został wyrzucony z Korpusu Żandarmów i przeniesiony do rezerwy. Po jakimś czasie (gdyż poniósł odpowiedzialność jedynie jako przełożony) zatrudniono go do służby na niewielkim stanowisku w policji rejonowej;
- zaś za milczenie i bezczynność władz szef dywizji kawalerii, generał Beckman, został odwołany z kandydatury do Korpusu Żandarmów.
Wówczas Wiaczesław Konstantynowicz von Plehwe, jako minister spraw wewnętrznych i szef Korpusu Żandarmów…
Rzeczywisty Radca Tajny
Tutaj zatrzymam się, gdyż muszę coś wyjaśnić.
Jakim cudem cywil mógł być szefem żandarmów?
Otóż był on „Rzeczywistym Radcą Tajnym”. To nazwa określająca drugi stopień cywilny w tzw. Tabeli Rang. Odpowiadał on generałowi armii (czyli generałowi „pełnemu”), admirałowi i najwyższym stopniom dworu carskiego.
Osoby o tej randze zajmowały najwyższe stanowiska rządowe.
Przypominam również, że słowo „tajny” oznaczało w tym przypadku „godny zaufania”.
Jeśli zaś chodzi o Tabelę Rang to zawierała ona 14 różnych klas i została ustanowiona dekretem cara Piotra I Wielkiego z 24 stycznia 1722 roku. Takie klasyfikowanie ludzi na różne rangi było powszechnie stosowane w ówczesnych monarchiach. Każdy znał swoje miejsce w systemie społecznym.
I wracam do tematu.
Plehwe był ministrem spraw wewnętrznych i szefem Korpusu Żandarmów. A jako że Zawarzin po całej tej sprawie został mianowany na członka Zarządu Wojewódzkiego Żandarmerii Besarabskiej, toteż zameldował się u Plehwego, który „udzielił szeregu instrukcji, których znaczenie brzmiało: Ustawa o przestępstwach państwowych, uchwalona w nowym kodeksie karnym, ma na celu skupienie pracy organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości na poważniejszych przestępstwach i społecznościach państwowych. „Korespondencja administracyjna” [czyli dochodzenie administracyjne; jedna z trzech form pracy dochodzeniowo – śledczej Ochranki, o których mówiłem w poprzednim podcaście] w istocie musi być ściśle uzasadniona, ponieważ jeden zniechęcony i obrażony stwarza dziesięciu wrogich rządowi. Każda nielegalność i bezczynność władz świadczą o słabości agentów rządowych i ich dyskredytuje. Wydarzenia w Kiszyniowie jako całkowicie niedopuszczalne, skomplikowały sytuację. Gubernator i ty musicie działać zgodnie z Twoimi prawami i bronić ich oraz chronić bezpieczeństwo ludności”.
Chciałbym zwrócić Twoją uwagę, iż działania Ochranki miały być uzasadnione i podejmowane jedynie w przypadku przestępstw najpoważniejszych; bez rozdrabniania się.
Zaś jeśli chodzi o sam pogrom z 1903 roku, to… powtórzył się on dwa lata później, w październiku 1905 roku. Zamieszki rozpoczęły się jako protesty polityczne przeciwko carowi, a przerodziły się w napad na Żydów. W tym samym czasie odbyła się w całym Imperium Rosyjskim seria sześciuset pogromów. W samym Kiszyniowie zginęło 19 Żydów, a 56 zostało rannych. Tym razem bowiem Żydzi już się bronili. Po pierwszym pogromie (1903 roku) zorganizowano żydowskie oddziały samoobrony, które znaczną część aktów przemocy powstrzymały.
To właśnie pogrom z 1905 roku odegrał rolę kluczową w przekonaniu rosyjskich Żydów do wyjazdu do Palestyny lub na Zachód.
TAJNA DRUKARNIA
Zawarzin zawarł sporo interesujących opowieści o tym, jak „po nitce do kłębka” rozpracowywano grupy pozostające w zainteresowaniu Ochranki. Oto opowieść o jednej w ielu tajnych drukarni:
„Tajny współpracownik pseudonim „Salto”, przybył do miasta Rostów nad Donem z listem od żandarma z Kerczu i poinformował, że socjaldemokraci zakładają tajną drukarnię w Rostowie.
Agent nie wiedział, kto jest zaangażowany w tą sprawę, ale uczestnicząc w spotkaniu kerczańskiego kolektywu miejskiego, podczas dyskusji na temat działalności grupy rostowskiej, usłyszał nazwisko jednej z osób zaangażowanych w finansowanie tej drukarni: Zalkind.
(…) Uwzględniono fragmentaryczne i krótkie informacje agenta i natychmiast zaczęto je poszerzać. Ustalono, że w Rostowie mieszka osiem osób o nazwisku Zalkind, a trzy z nich zostały zarejestrowane w wydziale bezpieczeństwa w związku z podejrzeniem udziału w tajnych organizacjach politycznych. Ostatnich trzech objęto Nadzorem Zewnętrznym i stwierdzono, iż dwóch z nich, wykonując określone zawody, utrzymuje jedynie więzi handlowe, handlowe i rodzinne. Trzeci zaś Zalkind zachowuje się podejrzanie: zatrzymuje się na rogach i przy oknach, rozgląda się po bokach, czasem po drodze, odwraca się i idzie w przeciwnym kierunku – jednym słowem wykonuje takie techniki, które są charakterystyczne dla aktywisty rewolucyjnego, który chce mieć pewność, że nie jest śledzony.
Ustalono również, iż (…) miejscowy ślusarz Iwan Kolesnikow, którego wcześniej obserwowała grupa socjaldemokratów (…)od kilku dni jest nieobecny w swoim mieszkaniu. Dzień wcześniej pobiegł do matki, wręczył jej pieniądze i poprosił, żeby się o niego nie martwiła, jeśli nie wróci do domu przez dłuższy czas. (…) [Informacja ta pochodziła od współpracownika Kolesnikowa, tajnego agenta pseudonim „Sasza”, który] dodał, że dla niego, byłego zecera, jest całkiem jasne, że Kolesnikow pracuje w prasie drukarskiej, gdyż jego ręce nosiły specyficzne ślady farby drukarskiej.
Obaj tajni współpracownicy (…) zostali poinstruowani, aby nie wchodzić w dalsze kontakty z osobami znajdującymi się blisko drukarni. Miało to na celu powstrzymanie ich od aktywnej pracy organizacyjnej.
Zalkind zauważył, że jest obserwowany i obserwacja zaczęło go „gubić”. (…) Mimo tego szpieg [czyli filer z Nadzoru Zewnętrznego, o nazwisku] Filimonow zasugerował, gdzie może znajdować się tajna drukarnia.
(…) Uważał tak, ponieważ nawet w pierwszym okresie obserwacji Zalkinda ten ostatni w pobliżu wskazanego obszaru zawsze intensywnie rozglądał się i sam sprawdzał, czy jest śledzony. W rezultacie agenci zmuszeni byli niechętnie zaprzestać obserwacji.
Doszło do sytuacji, że wydział bezpieczeństwa zaprzestał stałego monitorowania Zalkinda. Postanowiono wtedy obserwować linię kierunku wskazaną przez Filimonowa.
(…) Minął tydzień i żaden z tajnych agentów nie spotkał Zalkinda. Ale pewnego dnia nagle zauważył go filer, gdy ten spokojnie spacerował ulicą Sadowaja. Ze wszystkimi środkami ostrożności detektyw zaczął obserwować i wkrótce zobaczył, jak Zalkind idzie do ogrodu, podchodzi do siedzącego tam (…) Kolesnikowa, pośpiesznie coś mu mówi, a następnie odchodzi. Próba filera podążania za Kolesnikowem nie powiodła się, gdyż ten ostatni zauważył, że jest śledzony.
Równolegle wprowadzono inwigilację również dla narzeczonej Kolesnikowa, z którą kilka dni później spotkał się na Placu Katedralnym. Najwyraźniej spotkanie przeciągnęło się dłużej niż oczekiwano, ponieważ Kolesnikow sprawdziwszy czas na zegarze, pośpiesznie pożegnał się i pośpiesznie zaczął odchodzić. Prawdopodobnie zaniepokojony spóźnieniem, nie rozejrzał się i pozwolił wyśledzić, iż wchodzi do małego domku, którego zewnętrzne drzwi otworzył kluczem, który miał przy sobie.
[Nadzór Zewnętrzny] wynajął wobec tego mieszkanie z dwoma oknami na ulicę naprzeciw tego domu. Pokój został natychmiast wynajęty przez małżonków Wieczorinów, w rzeczywistości filerów z działu bezpieczeństwa. Żona przedstawiła się jako krawcowa i całe dnie spędzała w pracy przy oknie, a mąż przedstawił się jako urzędnik stacji i nosił kolejową czapkę. Zadanie powierzone Wieczorinom polegało na ustaleniu, czy w przeciwległym domu jest drukarnia, czy jest to tylko mieszkanie Kolesnikowa.
Piątego dnia ciągłej obserwacji, wczesnym rankiem, Wieczorinowie zauważyli z okna Zalkinda przechodzącego w pobliżu obserwowanego domu, który uważnie przyglądał się rzadkim przechodniom i kręcił się w pobliżu przez kwadrans. Upewniając się, że nikt go nie śledzi, Zalkind podszedł do drugiego okna od frontowych drzwi obserwowanego domu i dwukrotnie uderzył ręką w szybę.
(…) Wkrótce ktoś otworzył drzwi i Zalkind wszedł do domu. Dwie godziny później wyszedł i poszedł do swojego mieszkania, a jakiś czas później zauważono Kolesnikowa, który miał ze sobą dużą paczkę. Wieczorin, który podążał za Kolesnikowem, zauważył spotkanie Kolesnikowa ze swoją narzeczoną na tym samym Placu Katedralnym. Co więcej, para ta ostrożnie zniknęła w bramie dużego domu położonego w pobliżu. Kilka minut później Kolesnikow wrócił do domu, a narzeczona pojawiła się na ulicy z paczką, której wcześniej nie miała, i poszła na ulicę Puszkinską do szewca, który miał mieszkanie i warsztat w piwnicy. Wkrótce młoda kobieta ponownie pojawiła się na ulicy, ale bez paczki. Z kolei szewca odwiedzały cztery osoby o różnych porach dnia, które nie przebywały z nim dłużej niż 5-6 minut.
Wyniki opisywanych poszukiwań dały w pełni zrozumiały obraz działalności obserwowanej grupy: Kolesnikow podjął z drukarni nielegalnie wydrukowaną przez siebie literaturę i za pośrednictwem swojej narzeczonej przekazał ją szewcowi do dystrybucji wśród partyjnych przedstawicieli dzielnic miasta.
Postanowiono wówczas zlikwidować grupę, urządzając zasadzki policyjne w niektórych mieszkaniach. Czas likwidacji został wybrany, gdy Zalkind przebywał u Kolesnikowa. W rezultacie odkryto dobrze wyposażoną tajną drukarnię, znajdującą się w pomieszczeniu, w którym policjanci złapali Kolesnikowa i Zalkinda.
(…) Tak więc samo wspomnienie nazwiska Zalkind przez członka organizacji – zaniedbanie absolutnie niedopuszczalne w pracy konspiracyjnej – doprowadziło do upadku przedsiębiorstwa partyjnego i aresztowania całej grupy technicznej”.
PODWÓJNE OBYWATELSTWO
Również sprawa podwójnego obywatelstwa (tj. rosyjskiego i niemieckiego) stanowiła poważny problem z kontrwywiadowczego punktu widzenia służb carskich:
„W Warszawie, na długo przed wojną, młody człowiek imieniem Rozow, który służył w hurtowni materiałów fotograficznych, zaczął nieustannie odwiedzać małe restauracje i puby, które znajdowały się w pobliżu i były odwiedzane przez niższe szarże. Z natury Rozow był pogodną, żywą, rozmowną osobą, a te cechy umożliwiły mu łatwe poznanie bezpretensjonalnych gości, którzy lubili spędzać czas w jego towarzystwie. Łatwość takich znajomości w większym stopniu ułatwiał też fakt, że Rozow nie skąpił smakołyków, a biedni bywalcy tych tawern nigdy nie odmawiali hojnemu gościowi propozycji wypicia z nim butelki lub dwóch piwa lub szklanki polskiego miodu.
Ale Rozow dążył do własnego, określonego celu: jego uwagę zawsze zwracali urzędnicy carscy. Z tym ostatnim najchętniej spotykał się i na wesołych ucztach próbował, niezauważony przez rozmówcę, poznać dokładnie swoje miejsce pracy, tj. jeden lub inny dział centrali.
Wśród takich znajomych Rozow zaczął coraz częściej rozmawiać i przyglądać się z bliska urzędnikowi Fiedotowowi, zwłaszcza gdy dowiedział się, że ten ostatni służy w wydziale wywiadu wojskowego kwatery głównej.
Fiedotow był osobą bardzo ostrożną i spostrzegawczą. Bez względu na to, jak subtelnie i umiejętnie prowadził z nim rozmowy Rozow, to odpowiadał nieistotnymi frazesami. Nie bez powodu Rozow przeprowadzał razem z nim i innymi oficerami sztabu konwersacje, a robił to w celach szpiegowskich.
Po krótkiej naradzie Fiedotow postanowił przedstawić swoje obiekcje bezpośredniemu przełożonemu. Ten ostatni potraktował raport Fiedotowa ostrożnie i rozważnie, a następnie zgłosił wszystkie opisane okoliczności do warszawskiego wydziału bezpieczeństwa.
Od tego momentu rozpoczęły się działania funkcjonariuszy poszukiwawczych, którzy nieustannie obserwowali Rozowa. Fiedotow został jednak poinstruowany przeze mnie, aby nie przestawał spotkań z jego „przyjacielem”.
W ten sposób Fiedotow stał się w rzeczywistości tajnym współpracownikiem wydziału bezpieczeństwa, ale nie „prowokatorem”, jak wrogo nastawieni do rządu socjaliści, błędnie nazywali tajnych agentów.
Zdarzyło się jakoś, że Rozow, jakby w dobrym nastroju, zaczął dobrodusznie wyrzucać Fiedotowowi, że ten ostatni nigdy go nie zaprasza, a spotykają się tylko w tawernach. Ta rozmowa nieco zdziwiła Fiedotowa (…), [tym bardziej, że jego mieszkanie] znajdowało się w budynku rządowym. Jednak zażenowanie Fiedotowa nie trwało długo, a on równie żartobliwie i dobrodusznie odrzucił pragnienie Rozowa pod pretekstem zakazu od przełożonych, by nie przyjmować gości. Niemniej jednak Rozow wkrótce powtórzył swój zamiar odwiedzenia Fiedotowa w jego mieszkaniu. Tym razem ten ostatni, zgodnie z instrukcjami otrzymanymi z działu bezpieczeństwa, powiedział, że zaprasza Rozowa nie do siebie, ale do mieszkania swojej kuzynki.
W rzeczywistości „kuzynka” o nazwisku Makow była agentem w warszawskim wydziale bezpieczeństwa.
Rozow zgodził się, a Fiedotow przedstawił ich sobie. Młoda, wesoła, ciekawa kobieta od razu zrobiła wrażenie na swoim gościu, który spędził cały wieczór w grzecznościach i poprosił gospodynię o pozwolenie na częstsze odwiedzanie [na co ta przystała].
(…) Rozow zaczął ją odwiedzać prawie codziennie. Ale ta okoliczność szybko stała się całkiem zrozumiała, ponieważ Rozow był naprawdę szpiegiem. Po kilku dniach umiejętnymi rozmowami Makowa zaszczepiła Rozowowi całkowitą wiarę w siebie, a on, zachwycony swoją nową znajomą, podarował jej złoty zegarek i bransoletkę.
Natychmiast stało się jasne, że te hojne ofiary nie poszły na marne, ponieważ Rozow, całkowicie ufając Makowej, bezpośrednio zasugerował jej, aby za pośrednictwem Fiedotowa uzyskać tajny rozkaz nr 74 dla Warszawskiego Okręgu Wojskowego.
Makowa naturalnie zmartwiła się, co zrobić. Udała, że się zgadza i obiecała, że postara się spełnić życzenie Rozowa. Jednocześnie poinformowała o tym przełożonych. Okazało się, że wspomniany rozkaz dotyczący rozmieszczenia wojsk został niedawno odwołany, a zatem nie ma praktycznego i faktycznego znaczenia. Dlatego też w porozumieniu z władzami wojskowymi postanowiono przekazać mu dokument, o który prosił Rozow.
Niecierpliwość Rozowa była bardzo duża, a Makowa celowo opóźniła przekazanie mu rozkazu, ale w końcu z wielką tajemnicą wręczyła Rozowowi oficjalny dokument, który go tak bardzo interesował.
Od tego momentu Rozow zaczął uważać Makową za swoją wspólniczkę, choć nic jej nie zdradził. Coraz częściej jednak zwracał się do niej z prośbami o ponowne przesłanie za pośrednictwem Fiedotowa takiego czy innego tajnego dokumentu wojskowego.
(…) Pewnego razu Rozow, po poinformowaniu Makowej o przyjeździe dwóch znajomych z Sosnowic, zaprosił ją do teatru w ich towarzystwie, a potem do restauracji na obiad. Makowa zgodziła się i zdołała wyjąć papier z kieszeni jednego z nich; tego, który zbytnio się upił. Dokument okazał się zaszyfrowany. Po przeanalizowaniu okazało się, że tekst zawiera różnego rodzaju pytania wojskowe zadawane tej grupie szpiegów przez niemiecki Sztab Generalny.
W tym samym czasie trwała praca filerów, którzy dowiedzieli się, że Rozow mieszka z ojcem i siostrą w domu nr 12 przy ulicy Chopina, a jego prawdziwe nazwisko i jego rodzina to Herman, a pseudonimem „Rozow” posłużył się ze względów konspiracyjnych. Siostra i ojciec Rozowa również byli obserwowani. Ponieważ szpiegując starego Hermana, jego wizyty ustalało wielu oficerów, z którymi czasami rozmawiał, gdy spotykał się na ulicy, te szarże wojskowe również były brane pod obserwację, i ich krąg się rozszerzał. A wśród nich były osoby zajmujące wysokie stanowiska.
(…) Dalsze tajne śledztwo ujawniło, że wszyscy żołnierze, których odwiedził Herman, byli luteranami, a cel jego wizyty został zamaskowany poprzez zbieranie datków na rozbudowę luterańskiej szkoły kościelnej, której Herman był skarbnikiem. Podczas tych wizyt Herman przedstawiał się jako rosyjski patriota, niezmiennie podkreślał waleczność i inteligencję rosyjskich dowódców i zawsze przekładał rozmowę na aktualny stan rosyjskiej armii, a czasem docierał do interesujących go informacji o kwestiach strategicznych. Oczywiście nie było odmowy darowizny. I tylko jeden asystent prokuratora, także luteranin, odmówił Hermanowi pieniędzy, ponieważ uważał, że nie można w sposób materialny przyczynić się do rozwoju szkół niemieckich w Polsce, gdzie władze rosyjskie dążyły do poszerzenia rosyjskich wpływów narodowych.
Niezależnie od tego obserwacja siostry Rozowa – Hermana dała bardzo poważne rezultaty. Dziewczyna niespodziewanie wyjechała do Petersburga. Nadzór ustanowiony dla niej w stolicy zidentyfikował kilka osób zgrupowanych wokół podejrzanego emerytowanego wojskowego, który w tym czasie służył w wydziale mobilizacji kolei i miał powiązania z tym samym departamentem Ministerstwa Kolei.
Wyniki działań tajnych wzbudziły we mnie dwie obawy: z jednej strony funkcjonariusze, którzy stali poza wszelkim podejrzeniem, mogli nieświadomie dla siebie być zbyt szczerzy w rozmowach z Hermanem, a z drugiej zbyt przewlekła obserwacja mogła zostać przypadkowo zauważona i przez to wszystko zepsuć.
W rezultacie postanowiłem wyeliminować inwigilację, prowadząc jednocześnie działania w Warszawie, Petersburgu i Sosnowicach.
Zatrzymanie przeprowadzono po południu, kiedy Herman wrócił do domu z teczką w rękach. Przeszukania były bardzo trudne, ponieważ trzeba było liczyć się z subtelnymi sztuczkami szpiegów i nie można było zignorować ani jednej rzeczy w ich mieszkaniu. Rzeczywiście, dokumenty o wielkim znaczeniu dla ujawnienia Hermana jako szpiega znaleziono pod przykręconą marmurową deską umywalki. Na kartach katalogów leżących na biurku Hermana były notatki szpiegowskie sporządzone niewidzialnym dla oka atramentem chemicznym. W dwóch kuchennych słoikach z napisem „sól” i „soda” znaleziono proszki chemiczne, niezbędne do tworzenia ukrytych tekstów i odczynniki do ich odczytania.
Wszystkie aresztowane osoby były od razu izolowane od siebie, a następnie przesłuchiwane.
Herman i jego córka złożyli szczere zeznania. Okazało się, że starzec był obywatelem podwójnym – Niemcem i na rzecz sprawy szpiegowskiej – poddanym rosyjskim. Nie zaprzeczając wizytom u oficerów luterańskich, Niemiec szczerze powiedział, że w rozmowach z nimi zawsze udawał rosyjskiego patriotę i od niechcenia poruszał interesujące go tematy. Dzięki temu dowiedział się, dokąd mają zostać przeniesione pułki kawalerii, dokładną lokalizację 46 jednostek wojskowych w rejonie Wisły, a następnie zgłosił wszystkie zebrane dane do Berlina. Według niego magazyn urządzeń fotograficznych, w którym służył młody Herman, był bezpiecznym miejscem dla przybywających szpiegów, a instrukcje wysyłane były z berlińskiej siedziby w paczkach światłoczułego papieru.
Rzeczywiście, policyjna zasadzka zorganizowana we wspomnianym magazynie wkrótce zatrzymała kilka osób, które zostały ujawnione jako szpiedzy na podstawie odebranych im dowodów materialnych. Nawiasem mówiąc, wśród aresztowanych był jeden Niemiec – handlarz drewnem, który dostarczył niemieckim władzom wojskowym obszerne informacje statystyczne, interesujące strategicznie w regionach zachodnich i północno-zachodnich.
Córka Hermana wyznała, że zgłosiła Niemcom dane, które uzyskała w Petersburgu za pośrednictwem wspomnianego emerytowanego oficera na temat ruchu wojsk rosyjskich w ostatnim miesiącu przed jej aresztowaniem.
Z przesłuchania Herman – Rozow wyszło, że przeszedł kurs techniczny w niemieckiej kwaterze głównej w celu uzyskania tajemnic wojskowych za granicą. Nawiasem mówiąc, odnosząc się do odebranej mu pełnej listy adresów oficerów warszawskiego wywiadu, młody Herman powiedział, że kiedyś zauważył u jednego ze znanych mu pracowników sztabu pewną książkę. Postanowił ją zdobyć, mając nadzieję, że znajdzie interesujące go informacje. Następnie Rozow zaprosił tego urzędnika do jednego z małych hoteli, w którym urządził obiad z dużą ilością napojów alkoholowych. Gdy kompletnie nietrzeźwy urzędnik zasnął przy stole, Herman swobodnie wziął wspomnianą książkę, w której zapisano adresy wszystkich oficerów warszawskiego wywiadu, i natychmiast przepisał je, podczas gdy jego niedawny rozmówca spał w ciężkim, głębokim śnie.
Pozostaje powiedzieć, że sprawa ta zakończyła się dla wszystkich surowymi wyrokami sądu”.
Ja tylko zaznaczę, iż w żaden sposób nie jestem powiązanym z Hermanem – Rozowem 😉
I zakończę cytowanie „Pracy tajnej policji” i przejdę do „Żandarmów i rewolucjonistów”.
SZKOŁA ŻANDARMÓW
Zawarzin nie poświęcił zbyt wiele miejsca na opisanie szkoły dla żandarmów. W swoim przepastnym archiwum powinienem mieć szczegółowy rozkład tematyczny zagadnień, które musiał zaliczyć absolwent tej szkoły. Obiecuję, że gdy tylko adnajdę ten dokument, to wrzucę go na Bloga. A teraz oddaję głoś wspomnieniom. Po zaakceptowaniu kandydatury Zawarzina na żandarma ze swojej jednostki wojskowej udał się do Petersburga:
„Wilgotny, zimny Petersburg po południowym słońcu Odessy zrobił na mnie nieprzyjemne wrażenie, ale gwar życia w stolicy, spotkania u szefów, zakup podręczników itp. nie pozostawiały czasu na smutki. W dniu, który został wyznaczony na rozpoczęcie kursów, znalazłem się wśród 54 osób w kwaterze Korpusu Żandarmerii. Słuchaczami byli oficerowie różnych lat, rang, jednostek wojskowych i wykształcenia. Byli i młodzi, i uhonorowani czterdziestoletni oficerowie; byli tylko absolwenci szkoły wojskowej, a także ci, którzy dodatkowo zdobyli wykształcenie na wyższych uczelniach.
(…) Wszyscy uczyli się równie sumiennie, siedząc nad książkami do późna w nocy. Ustawy sądowe, prawo karne, regulacje dotyczące różnych służb w Korpusie Żandarmów, których opanowanie wymagało sporego nakładu pracy w ciągu sześciu miesięcy.
Na koniec zaplanowano egzaminy.
Wkuwanie i podniecenie wśród kadetów rosło. Egzamin miał duże znaczenie, gdyż tylko ci, którzy zdali ten test byli przenoszeni do Korpusu Żandarmerii, a dodatkowo kolejka na najlepsze wakaty zależała od starszeństwa punktów. Poproszono mnie najpierw o wybranie wakatu, co oznaczało prawo do dużych ośrodków politycznych, ale z powodów osobistych odmówiłem przydzielenia do moskiewskiego departamentu bezpieczeństwa i wolałem jechać do Kiszyniowa, czyli w zaścianki życia politycznego imperium.
Nowy oficer, który właśnie został przeniesiony do Korpusu Żandarmów, zwykle zajmował stanowisko adiutanta wydziału, gdzie przez dwa lata pracował pod kierownictwem kierownika wydziału. Okazało się, że mój szef, który służył na kolei dwadzieścia lat, nie znał pracy politycznej i interesował się tylko częścią gospodarczą, więc zostałem sam i od samego początku służby musiałem sam rozwiązywać wszystkie problemy. Na początek postanowiłem uporządkować archiwum administracji, aby zapoznać się z rewolucyjnymi trendami na południu Rosji.
(…) Moja służba w Kiszyniowie nie trwała długo, ponieważ wkrótce skierowano mnie najpierw do Symferopola, a następnie do przejścia granicznego Wołoczisk, aby sprawdzić paszporty pasażerów podróżujących za granicę i z powrotem.
Życie na stacji granicznej jest specyficzne: wszystkie zainteresowania i usługi są dostosowane do przyjazdu pociągów. Nadjeżdża pociąg z zagranicy, mijają austriackie wagony i urzędnicy, a pasażerowie, oddając swoje paszporty rosyjskim żandarmom, trafiają do ogromnej sali, w której bagaże są natychmiast wnoszone i wszystko poddawane jest kontroli celnej.
(…) Panie były szczególnie dostojne i często można było śmiało powiedzieć, że te stroje, w których pojawiły się w hali celnej, nie mogły być ich toaletą podróżną, ale były specjalnie noszone na dworcu przed przejściem granicznym, aby nowe produkty wyglądały jak znoszona sukienka. Pamiętam przypadek, gdy pokojówka wpływowej osoby, chcąc ukryć nowy budzik, schowała go pod sukienkę, a ten zaczął gorączkowo dzwonić po całej rewizji.
Żandarmi nie musieli jednak uczestniczyć w perypetiach celnych. Podczas kontroli bagażu pasażerów sprawdzaliśmy ich paszporty. Te ostatnie były wpisywane do rejestrów. Nazwiska ich właścicieli sprawdzono w drodze alfabetycznej rejestracji, w której uwzględniono wszystkie osoby poszukiwane i odnotowane w okólnikach Departamentu Policji. Kiedy takie osoby zidentyfikowano, natychmiast poddawano je niezauważalnej obserwacji filerów, którzy byli na miejscu.
Telegramy na ich temat trafiały do DePo i do miejsca docelowego ich podróży. Część z nich była aresztowana i odprowadzona do miast wskazanych przez Departament. Ostatecznie, niektóre osoby miały fałszywe paszporty, a wszystkie takie „nielegalne” były wysłane na policję w celu ustalenia ich tożsamości. Praca była skupiona i pilna, bo w ciągu czterdziestu minut trzeba było wszystko dokończyć i dać pozwolenie na wysłanie pociągu. Cała procedura paszportowa i celna na granicy rosyjskiej wywarła na cudzoziemcach nieprzyjemne wrażenie, ale w latach wojny sami przeszli na ten system.
Należy zauważyć, że mieliśmy dużą lukę w dokumencie paszportowym, a mianowicie paszport nie wymagał zdjęcia jego właściciela, co oczywiście znacznie ułatwiło korzystanie z cudzych dokumentów.
Pomoc wywiadowi wojskowemu, kurierom dyplomatycznym, delegacjom itp. Wprowadzała żandarma w komunikację z osobami zajmującymi wysokie stanowiska służbowe lub społeczne. Temu zawdzięczam swoje znajomości z wieloma ciekawymi osobami”.
I na dziś byłoby to na tyle.
Myślę, że wszystkie historie opowiedziane w tym podcaście są dla Ciebie zrozumiałe. Zauważ, że ukazują jak dobrze praca Ochranki była zaplanowana oraz w jakich skomplikowanych warunkach prawnych i społecznych była prowadzona. Do samego zresztą końca, czyli do upadku caratu.
Bowiem praca służb i ich agentur nie zmienia się z upływem lat.
Jeśli słuchasz tego podcastu, to już o tym wiesz.
Jeśli masz jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to zapraszam Cię na dalsze audycje.
Jeśli ich nie masz – to zapraszam Cię tym bardziej.
A ten odcinek zakończę.
I jak zawsze mam ogromną prośbę do Ciebie: poleć ten podcast, OSS. Okiem Służb Specjalnych choć jednej osobie spośród Twoich znajomych!
Jednej!
Ciebie to nic nie kosztuje, a w ten sposób w końcu dotrze on do wszystkich zainteresowanych!
Jeśli zaś nie chcesz przegapić z niczego, o czym opowiadam na temat służb mniej i bardziej tajnych, to zasubskrybuj Nestletter na stronie Szpiegul.pl 😉
Kolejna audycja Okiem Służb Specjalnych już za tydzień.
Do usłyszenia.
Szpiegul.pl
Okiem Służb Specjalnych
Cześć!
NA ZAKOŃCZENIE
Aby niczego nie przegapić przypominam, że…
jeśli interesuje Cię tematyka Bloga:
- czytaj Bloga
- zasubskrybuj Newsletter
- dołącz do grupy na Facebooku
- obserwuj stronę Bloga na Facebooku
- obserwuj Instagram
- zaglądaj na YouTube
- słuchaj Podcastu
- zostań PATRONEM!
A tymczasem…
Do zaczytania!
O KIM I O CZYM NAPISAŁEM W ARTYKULE
- OSOBY:
- PAWEŁ PAWŁOWICZ ZAWARZIN
- ALEKSIEJ ALEKSANDROWICZ ŁOPUCHIN
- RUDOLF SAMOILOWICZ VON RAABEN
- ŁAWRENTY NIKOŁAJEWICZ BARON VON LEVENDAL
- WŁADIMIR ALEKSANDROWICZ BECKMAN
- WIACZESŁAW KONSTANTYNOWICZ VON PLEHWE
- HERMAN – ROZOW
- INNE:
- SZPIEGUL.PL INTELLIGENCE BLOG
- WYWIAD BEZPIECZEŃSTWA BIZNESU CSI (CORPORATE SECURITY INTELLIGENCE)
- „PRACA TAJNEJ POLICJI” (KSIĄŻKA)
- „ŻANDARMI I REWOLUCJONIŚCI” (KSIĄŻKA)
- DEPARTAMENT POLICJI (DEPO)
- OCHRANKA (OCHRANA, CARSKA POLICJA POLITYCZNA)
- NADZÓR ZEWNĘTRZNY (FILERZY, TAJNI DETEKTYWI, SZPIEDZY)
- OBSERWACJA WEWNĘTRZNA (TAJNI WSPÓŁPRACOWNICY, AGENCI, PROWOKATORZY)
- POSZUKIWANIA POLITYCZNE
- DOCHODZENIA OCHRANKI (ŚLEDZTWO WSTĘNE, DOCHODZENIE FORMALNE, DOKOCHDZENIE ADMINISTRACYJNE – KORESPONDENCJA ADMINISTRACYJNA)
- KORPUS ŻANDARMÓW
- POGROM W KISZYNIOWIE (1903, 1905)
- TABELA RANG
- OSOBY:
ARTYKUŁY O PODOBNEJ TEMATYCE
- OSS 001. AZEF PODWÓJNIE POTRÓJNY.
- OSS 002. AZEFOWE ARCHEO.
- OSS 003. JAK OCHRANKA PRACOWAŁA.
- OSS 004. OKÓLNIKI OCHRANKI.
- OSS 005. AWANTURY ZAGRANICZNEJ AGENTURY.
- OSS 006. AKTA PARYSKIEJ OCHRANKI.
- OSS 007. EUROPEJSKIE KORZENIE.
- OSS 008. TAJEMNICE SHERLOCKA.
- OSS 009. SZKOŁY OCHRANKI.
- OSS 010. DZIEŃ Z ŻYCIA OCHRANNIKA.
- OSS 011. STALIN I OCHRANKA.
- OSS 012. KOMISJA OCHRANKI.
- OSS 013. CARSKIE WYWIADY.
- OSS 017. MIĘSO ŻERCA.
- OSS 020. KRYPTONIM BRZOZA.
- OSS 021. OKIEM GENERAŁA.
- OSS 025. PRZEDWOJNA ŚWIATOWA.
- OSS 026. JAPOŃSKA KONSPIRA.
- OSS 027. SŁUŻBY ALBIONU.
- OSS 030. ORGANIZACJA BOJOWEJ ORGANIZACJI.
- OSS 035. SŁUŻBY LEGIONOWE.
- OSS 037. KOBIECY WYWIAD BOJOWY.
- OSS 046. WALKI ULICZNE.
Piotr Herman
Serdecznie Cię witam!!! I przy okazji: Tak, to ja jestem na tym zdjęciu 😉 Piszę o służbach mniej lub bardziej tajnych, gdyż doskonale rozumiem ich specyfikę. Tak się bowiem składa, że zanim zostałem szkoleniowcem Wywiadu Bezpieczeństwa Biznesu CSI (Corporate Security Intelligence) byłem oficerem polskich służb specjalnych. A obecnie przekazuję praktyczną wiedzę i umiejętności niezbędne dla biznesowych: researcherów (czyli wywiadowców), analityków (i to nie tylko wywiadowczych), bezpieczników (czyli wszelakich specjalistów ds. bezpieczeństwa) oraz strategów biznesowych (co oznacza również menadżerów i kierowników różnego autoramentu, a także top managementu). I na tym zarabiam. A Blog i podcasting to moje prezenty dla Ciebie 😎